środa, 9 września 2009

Pierwsze kroki w Malezji

W lśniącym nowością Airbusie A330 companii lotniczej Air Asia pierwsze zaskoczenie. Na umieszczonych przed twarzą każdego z pasażerów multimedialnych monitorkach LCD w informacji o przebiegu lotu wyświetla się odległość i kierunek do najbliższego miasta oraz do ... Mekki. Malezja to formalnie kraj muzułmański, więc wszystkie drogi nie prowadzą do Rzymu.

W drzwiach samolotu wita nas wilgotny upał. Pomimo, że niebo jest zachmurzone i zbiera się na deszcz, czujemy uderzenie gorąca i po chwili jesteśmy spoceni jak przysłowiowa mysz kościelna. Przy schodkach na płycie lotniska stoi mobilny stojak z kilkoma setkami czerwonych jak Air Asia parasoli, które mają chronić przed przemoczeniem pasażerów przemieszczających się do budynku terminalu. Servicio completo.

Lotnisko Kuala Lumpur jest zdominowane przez samoloty Air Asia. Ten tani przewoźnik malezyjski rozwija się bardzo szybko - w 2008 roku przewiózł ponad pięć milionów pasażerów. Z Londynu do Malezji można przylecieć z nimi nawet za 430 zł, a to dystans ponad 10 000 kilometrów i lot trwa kilkanaście godzin. Malezja wydobywa dużo ropy z Morza Południowochińskiego i nie nalicza podatku od paliwa. Duże towarzystwa lotnicze nareszcie mają odpowiedniego konkurenta.

Na autostradzie z lotniska oddalonego 75 kilometrów od centrum Kuala Lumpur ruch jest lewostronny i chyba z pięć razy stajemy na punktach poboru opłat za przejazd. Przedmieścia wielomilionowej metropolii to głównie duże osiedla identycznych domków szeregowych. Przyglądamy się dokładniej - niektóre z osiedli wyglądają na niezamieszkałe od kilkunastu lat. Tynki zagrzybione, brak szyb w oknach, zarośnięte krzakami wejścia - wrażenie wymarłego miasta. Widać rozgrzebane budowy wieżowców - rozpoczęte i nie skończone. To rezultat gwałtownego kryzysu ekonomicznego z 1997 roku, który rozpoczął się w Tajlandii i rozszerzył się na całe Indochiny. W rozległym city nowoczesne drapacze chmur sąsiadują z typowym azjatyckim Chinatown, a czasem ze slumsowymi ruderami. Kraj wielkich kontrastów.

Autobus z lotniska dowozi nas do centralnej stacji kolejowej. Dworzec autobusów dalekobieżnych mieści się kilka kilometrów dalej. Niestety w stolicy Malezji jest kilka sieci metra mających różnych właścicieli i każdy kolejny przejazd oznacza konieczność kupienia kolejnego biletu. Na ruchomych schodach obowiązuje "stoitie s liewa, podchoditie s prawa" - odwrotnie niż w piosence Okudżawy o moskiewskim metro, ale w końcu jesteśmy na innej półkuli.

W mieście tłok. Jest późne popołudnie i strumienie ludzi wracają z pracy. Głównie metrem, ale na ulicach obok ekskluzywnych i "półwiekowych" samochodów uwija się wiele motorynek. W Chinatown wisi mnóstwo czerwonych lampionów z bibułki. Przejeżdżający taksówkarze, widząc przechodzącego przybysza z Europy trąbią dla zwrócenia na siebie uwagi. Taxi, taxi, taxi !!!

Zmęczeni marszem z plecakami przez rozgrzane mury miasta z ulgą zalegamy w klimatyzowanym autobusie do Melaka. Docieramy tam już nocą. Terminal autobusów dalekobieżnych jest kilka kilometrów od centrum, a komunikacja miejska już nie funkcjonuje. Kolejny godzinny rajd do taniego hoteliku, szukanie zaspanego portiera i pierwszy dzień w Malezji kończy się wspaniałym zimnym prysznicem. Smakuje lepiej niż orgazm :))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz