piątek, 11 września 2009

W poprzek Półwyspu

Miejski autobus, który zabiera nas o świcie na dworzec autobusów dalekobieżnych jest dość rozklekotany, ale ma klimatyzację. Na stacji benzynowej konduktor napełnia wodą plastykowe butelki. Zaraz przypominają mi się fidżyjskie autobusy. Kiedy płyn w chłodnicy się gotował, co rusz dolewano z takich butelek coraz więcej wody do układu chłodzenia. Na długich podjazdach operację powtarzano co kilka minut.

Klimatyzowanym autokarem z bardzo wygodnymi rozkładanymi siedzeniami z podnóżkiem marki Scania Malaysia jedziemy z Melaki położonej po stronie Oceanu Indyjskiego na brzegu sławnej cieśniny o tej samej nazwie - do Kuantan na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Malajskiego nad Morzem Południowochińskim. Trzysta kilometrów w sześć godzin za dwadzieścia złotych od osoby. Azja ma swoje plusy :)). W Malezji jest w bród ropy naftowej i benzyna kosztuje tu 1,5 złotego za litr, ropa - 1,4 (wrzesień 2009) .

Niezła szosa wije się wśród rozciągniętych po horyzont plantacji wysokich palm z bujnymi intensywnie zielonymi koronami. Ich pnie oplatają epifityczne paprocie.


Wyprzedzamy wiele ciężarówek wiozących kuliste kiście palmowych owoców, z których wyrabia się olej. Jest on wyciskany w nowoczesnych młynach. Można uzyskać 5% oleju z miąższu i 10% z ziarna. Plantatorzy nie zatrudniają miejscowych - wola tanią siłę roboczą z niedalekiego Bangladeszu - chyba najbiedniejszego kraju świata. Właściciele wiekszych plantacji są lokalnymi krezusami - zarabiają nawet 12 000 złotych miesięczne. W Malezji uprawia się też drzewa kauczukowe i eksportuje drewno egzotyczne.

Z gąszczu zieleni niekiedy wyłaniają się małe schludne parterowe domki, czasami zadbane meczety. Prawie wszyscy Malaje to praktykujący muzułmanie. Na dworcach, osobno dla pań i panów znajdują się pokoje modlitwy i są często używane. Prawie wszystkie kobiety noszą stosownie do zaleceń koranu chusty na głowach, długie suknie i spodnie do kostek.


W czasie ramadanu muezini z minaretów godzinami śpiewają po arabsku wersety Koranu. Niektórzy robią to tak pięknie, że z powodzeniem mogliby wystepować na deskach La Scalli. Strofy modlitw często wiszą na ścianach restauracji, sklepów, urzędów i w prywatnych domach. Wszechobecny globalizm i ropa nie wyparły jeszcze religii z serc Malajów.


Mijamy samotną, porośnięta dżunglą górę Gunung Ledang (1275 m n.p.m.). Przecinamy szerokie na kilkaset metrów koryto rzeki Sungai Pohang z wodą koloru białej kawy i po pół godzinie wjeżdżamy do tętniącego życiem miasta Kuantan, jednego z największych na wschodnim wybrzeżu Malezji. W centralnym punkcie miasta zbudowano wielki meczet.


Jest późne popołudnie. Obok meczetu na targu pod namiotami, ksztaltem przypominającymi te z bitwy pod Wiedniem, z kilkuset straganów serwowane są specjały malajskiej kuchni. Trwa ramadan - muzułmański wielki post. Jego reguły są dość surowe - przez trzydzieści dni nie można jeść od świtu do zmierzchu. Setki ludzi wstępują po pracy pomodlić się w białej świątyni, potem kupują jedzenie, po zmierzchu siadają całymi rodzinami na rozległych trawiastych błoniach i słuchając śpiewu muezina spożywają posiłek.


Panuje radosny, trochę podniosły, uduchowiony nastrój, wszyscy się do nas uśmiechają. Znam skądś takie klimaty - podobnie było na solidarnościowej pielgrzymce do Częstochowy w 1980 roku. Inna kultura i tradycja, ale te same uniwersalne wartości.

1 komentarz:

  1. bardzo ciekawy artykuł o Malezji. chciałam się dowiedzieć czegoś o Malezji-moj chlopak pojechał tam na wakcje- od czlowieka ktory tam na co dzien nei mieszka i nie zawiodlam sie:) pozdarwiam

    OdpowiedzUsuń