środa, 1 lipca 2009

Na myśliwskim rancho



Siedzimy przy dużym kominku w drewnianej izbie pełnej łowieckich trofeów. Ogień podsycany eukaliptusowymi okrąglakami buzuje, podświetlając zawieszone na ścianach rogi antylop eland *, czaszkę afrykańskiego bawołu ** z masywnymi czarnymi rogami, skórę czarnego niedźwiedzia z Kanady, najeżony kłami łeb środkowoafrykańskiego guźca*** i potężną czaszkę niedź-wiedzia brunatnego upolowanego na Kamczatce. Na skraju okrągłego drewnianego stolika z nogami w kształcie indyjskich słoni stoi kolejny czterolitrowy karton pysznego australijskiego białego wina z często używanym kranikiem. Jest błogo.

"Outback - pustkowia Australii - obfitują w ciekawe gatunki drewna na opał. Rośnie tu na przykład drzewo żelazne o bardzo twardym drewnie, które płonąc wytwarza tak wysoką temperaturę, że trudno podejść do kominka," mówi gospodarz.



Do rozległego parterowego domu położonego na szczycie wzgórza w 1680-hektarowym rancho koło wioski Piallamore w stanie Nowa Południowa Walia jechaliśmy przez eukaliptusowy las pnącą się stromo gruntową drogą. Ze wniesienia porośniętego wysoką wysuszoną trawą i poje-dynczymi drzewami roztacza się imponujący widok na leżącą w obrębie posiadłości zalesioną Kozią Górę (950 m n.p.m.), głęboką śródgórską dolinę, gdzie pasie się kilkadziesiąt czarnych byczków, oraz na rozległą rolniczą równinę otoczoną łańcuchem gór z majaczącym w oddali miastem Tamworth.



Górzyste rancho ma ponad pięć kilometrów długości. Większość to dzikie strome zbocza górskie - rolnicze nieużytki, stanowiące jednak wspaniałe tereny myśliwskie. Dużo tu dzikich kóz, króliki, lisy, dzikie kaczki, sokoły wędrowne, rano pod okna hacjendy podchodzą kangury i wallabie. Na okalających dom krzewach gadają lorisy górskie - bardzo kolorowe papugi wielkości sokoła pustułki. Z wysuszonej ziemi wyjadają nasiona podobne do polskiej pliszki czarno-białe wachlarzówki smoliste****. Rolę polskich wron w ekosystemie pełnią dzieżbowrony żałobne*****, a srok - graliny srokate******.




Leszek w krainie kangurów

W połowie lat 70-tych jako świeżo upieczony student biologii z zazdrością i wypie-kami na twarzy czytałem prasowe doniesienia i książki o rejsie warszawskich studentów drewnianym jachtem "Konstanty Maciejewicz" dookoła Ameryki Południowej. Jeden z uczestników tej wyprawy zbudował w Płocku ze wspólnikiem własny stalowy jacht typu "Horn" i w 1984 roku z męską załogą pożeglował na nim z San Francisco przez Polinezję do Australii. Potem popłynął do Vanuatu, Fiji, Samoa Zachodniego, Tonga, Nowej Zelandii, ponownie na Vanuatu i Nową Kaledonię, skąd wrócił do Sydney.

W Vanuatu na Wyspie Malekula był jednym z pierwszych białych ludzi, którzy odwiedzili oba plemiona tubylców zamieszkujące interior. Swoim jachtem przewiózł syna wodza osiadłego w południowej części wnętrza wyspy szczepu Small Nambas na spotkanie z wodzem mieszkającego na północy szczepu Big Nambas. Było to pierwsze spotkanie przedstawicieli obu szczepów w historii. Wiedzieli wzajemnie o swoim istnieniu, ale dotychczas nie odwiedzali się, bo ich terytoria oddzielał szeroki łańcuch gór. Zaproponowali mu wtedy spisanie plemiennych opowieści i to zadanie czeka nadal na realizację. Od Polaka mieszkającego wówczas w Port Vila - stolicy Vanuatu, kapitana Bocheńskiego zwanego przez tubylców kapitanem Maczi dostał unikalne ręcznie kreślone mapy zatok stanowiących bezpieczne schronienie dla jachtów w porze huraganów na Vanuatu. W końcu osiadł na stałe w Sydney i tam się po raz pierwszy spotkaliśmy. Zaprosił nas wtedy na rancho niedaleko miasteczka Tamworth, które od ponad roku nadzoruje i tak trafiliśmy pod Kozią Górę.

Leszek, absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych jest z wykształcenia projektantem wzorów dla przemysłu i dekoratorem wnętrz. Jako świeżo upieczony Aussie (tak Anglosasi przezywają Australijczyków) imał się różnych zawodów, aż wreszcie postanowił spróbować szczęścia w profesji wyuczonej w Polsce. Założył własne biuro projektowania wnętrz i przez ponad dziesięć lat z powodzeniem prosperował na trudnym rynku w pięciomilionowym Sydney. Jednak ciągotki do swobodnego życia wzięły górę. Les - zapalony myśliwy, w 1997 roku założył firmę "Terra Incognita Guides" organizującą polowania na grubego zwierza na całej kuli ziemskiej.



Polował w Nowej Zelandii i Kanadzie, ale wyspecjalizował się w polowaniach na kontynencie afrykańskim oraz organizacji myśliwskich safari w australijskim Outbacku. W ramach autorskiego cyklu myśliwskich almanachów po wszystkich kontynentach opracował myśliwski przewodnik po Australii. Publikuje artykuły o ssakach łownych świata w fachowych czasopismach australijskich. Koresponduje ze znanymi teriologami. Angielski opanował tak perfekcyjnie, że pisze w tym języku nawet własne poezje. Przygotowuje też po polsku książkę o historii australijskiego outbacku. Człowiek renesansu.

Leszek prowadzi farmę w Wielkich Górach Wododziałowych na zlecenie wlasciciela mieszkającego w Sydney, prywatnie zapalonego myśliwego. To do niego należą wszystkie trofea w kominkowym salonie. Właściciel co kilka miesięcy przyjeżdża zapolować w swoich górach na dzikie kozy. Odwiedza wtedy strzelnicę i myśliwski schron położone wysoko w bezludnych górach. Ilość egzotycznych trofeów w schronie może przyprawić o zawrót głowy. Indonezyjczyk poluje też na różnych kontynentach, często korzystając z usług firmy "Terra Incognita Guides". Na ścianie w salonie kominkowym wisi zdjęcie wlasciciela farmy z premierem Australii.



Na rancho pracuje dorywczo młody australijczyk - Justin, rolnik z dziada pradziada. Przez kilka lat pracował w rzeźni, ale wybrał wolność i zatrudnia się na kontrakty u okolicznych farmerów. Wynajmuje od właściciela farmy niewielki dom w dolinie, gdzie mieszka z żoną i dwójką córek. Rozpoczynają dzień o czwartej rano, kładą się spać koło ósmej. Codzień rano Rebeka odwozi córki do szosy, skąd zabiera je autobus do odległej o osiem kilometrów szkoły. Żeby dorobić, pracuje jako sprzątaczka. Justin w wolnych chwilach tresuje psy do zaganiania owiec. Ma ich kilkanaście. Jest mistrzem tresury. Jego wychowanek potrafi utrzymać w szachu stado owiec tak, żeby się nie rozpierzchło i umie je pognać w wybranym przez tresera kierunku. Za dobrze wytresowanego psa do owiec można tu dostać nawet tysiąc dolarów. Co piątek Justin spotyka się z kolegami w odległym o dziesięć kilometrów wiejskim pubie.



W australijskiej wsi ludzie pracują ciężko, ale mają dużo więcej czasu niż w Sydney. Są znacznie bardziej przyjaźni, życzliwi, prostolinijni. W razie potrzeby można liczyć na ich bezinteresowną pomoc. Życie toczy się powoli, spokojnie i wystarczająco dostatnio. Jednak na wsi żyje tylko co siódmy Australijczyk, reszta woli wygody miast. Australia jest najbardziej zurbanizowanym państwem świata, a takie wielomilionowe metropolie jak Sydney, Melbourne czy Brisbane pękają w szwach. Natomiast wnętrze kontynentu - Outback to najrzadziej zasiedlone obszary na kuli ziemskiej. Ale o Outbacku napiszę w następnym opowiadaniu...







* łac. Taurotragus oryx
** łac. Synceros caffer
*** łac. Phacochoerus aethiopicus
**** łac. Rhipidura leucophrys
***** łac. Gymnorhina tibicen
****** łac. Grallina cyanoleuca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz