środa, 20 maja 2009

Marzena z Zielonego Wzgórza

Od polskich piosenek do polskich przyjaciół cz.1




"Prześliczna wio, wiolo, wiolonczelistka lalala..." - wyśpiewuję radośnie z gitarą siedząc na trójnogim wędkarskim stołku przy wejściu do sklepu Woolworth w letniskowej miejscowości Paihia nad Zatoką Wysp (Bay of Islands). Zofka wtóruje mi na flecie altowym. Z Jeepa Grand Cherokee wysiada blondynka z małą śliczną córeczką. Sadza ją na sklepowym wózku i widzę, jak nagle jej twarz się rozjaśnia. Rozpoznaje polską piosenkę.

Marzena studiowała w Polsce fotografię i była fotomodelką. Wyjechała na kontrakt do Szwajcarii, stamtąd siedem lat temu wraz z ośmioletnią córką trafiła do Paihia. Mieszkają w rozległym domu wśród starych drzew na wzgórzu niedaleko Puketona. Rozpościera się stamtąd wspaniały widok na zieloną dolinę, okoliczne pagórki i wijącą się w oddali rzekę. Na rozległej łące pod domem pasie się stado koni wierzchowych, są krowy, koza. Dookoła obejścia mnóstwo kwiatów, wiele lokalnych krzewów ozdobnych, feijoas, cytryny, bananowce, kępy bambusów.


W dużym salonie z kominkiem biały fortepian. Przestrzeń i światło. Przed domem witają przybyszów stary przyjacielski wilczur i puszysty rudy kocur. Istny ogród Edenu. Gospodyni ma dobrą rękę do roślin, jesienią z owoców z własnego sadu robi konfitury i chutney - ostrą konfiturę do mięs podobną do polskich borówek.

Karolina, córka Marzeny w wolnych chwilach wskakuje na swojego ogiera Regala i cwałuje po zboczach. Dawniej często brały z mamą udział w zawodach jeździeckich. Niekiedy zabiera na swoje siodło półtoraroczną siostrzyczkę Petronelę i uczy ją jazdy konnej.


Z kolei Karolinę uczy kierować autem Jeremy, ojciec Petroneli, Nowozelandczyk, który przez kilkanaście lat był zawodnikiem rugby, potem pracował jako inspektor w ministerstwie rybołówstwa, ale zapragnął więcej swobody i od kilku lat remontuje przybyłe do Opua jachty, głównie amerykańskie.


Wieczorem zasiadają razem przy drewnianym stoliku w ogrodzie do przygotowywanych wspólnie kolacji. Mieszanka dobrych tradycji kieleckiej kuchni z elementami nowozelandzkimi daje wspaniałe rezultaty. I ja tam byłem, miód i wino piłem ... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz